Ostatnio można zaobserwować bardzo ciekawe zjawisko. Pomimo dużego bezrobocia trudno jest znaleźć osoby do pracy. Nie mam na myśli osób poszukujących pracy, tylko osoby chcące pracować. Często na rozmowach kwalifikacyjnych odnosi się wrażenie, że kandydat chciałby znaleźć ciepłą posadkę, na której nikt by mu nie zawracał głowy, a co miesiąc wpływała by na konto akceptowana przez niego kwota.
Potwierdzeniem tego są często pojawiające się na rozmowach kwalifikacyjnych pytania dotyczące przyszłych zarobków, typu: „… no to ile będę zarabiał.” Takie pytanie nie jest czymś dziwny w przypadku, gdy nowa praca to awans lub dana osoba zmienia obecną pracę, jednak w przypadku świeżego absolwenta nie posiadającego żadnego doświadczenia, wydaje się co najmniej nie na miejscu.
Jest to zapewne spowodowane roszczeniowym charakterem czy podejściem dzisiejszej młodzieży. Większość osób nie zastanawia się na tym co ja mogę zaoferować, tylko w pierwszej kolejności co ja będę z tego miał czy miała. Zapewne nie zdają oni sobie sprawy z tego, że przyszły pracodawca musi ich nauczyć wszystkiego, wyszkolić, zrobić badania lekarskie i jeszcze wypłacić pensje za kilka, a czasami nawet kilkanaście miesięcy zanim dana osoba będzie w stanie zarobić na swoje wynagrodzenie i pozostałe koszty pracy.
Taki stan rzeczy jest po części spowodowany tym, iż szkoły czy uczelnie nie przygotowują w żaden sposób uczniów czy studentów do przyszłej pracy. Wpajają im wiedzę teoretyczną, która w przyszłej pracy do niczego się nie przydaje. Przyszły pracownik musi się wszystkiego nauczyć, żeby rozpocząć swoją karierę zawodową.